Jesień na Kercelaku to czternasty już i jeden z ostatnich tomów serii, a w zasadzie jedynego pełnego zbioru, opowiadań przedwojennych Stefa Wiecheckiego WIECHA. Poza zamieszczanymi w gazecie "Dobry Wieczór! Kurier Czerwony"opowiadaniami i relacjami sądowymi od 1934 roku rozpoczął S. Wiechecki publikować tam także reportaże. Choć często niewiele się różnią od typowych 'wiechowskich" opowiadań, to jednak dla jakiejś przyczyny autor je jednak odróżniał. Ukazywały się co tydzień, w niedzielnych numerach dziennika. I jak to zwykle u Wiecha - Przedwojenna jakość!
Kto czyta Wiecha ten się uśmiecha
WIECH jednakowo zachwyca już czwarte pokolenie. Przedtem dziadków i rodziców. Teraz znów dzieci i wnuków. Pokładamy się ze śmiechu i zarazem ciarki nas przechodzą
Lekcja wytwornych manier w 8 obrazach
Mimo ciągłych nawoływań do wzajemnej uprzejmości. Mimo przekonujących argumentów, że wzajemne ustępstwa umilają życie, daleko nam jeszcze do idealnych pod tym względem stosunków. Łokciami torują sobie ludzie drogę do tramwaju. Łokciami bronią zdobytych miejsc na wszelakiego rodzaju widowiskach sportowych, wyścigach, uroczystościach itd. Uważając, że walkę z tymi nieprzyjemnymi objawami należy prowadzić metodą poglądową, zapragnąłem pokazać, jak dwaj nieuprzejmi panowie zachowują się wobec siebie w wyżej przytoczonej sytuacji. (1) Z początku patrzą na siebie z ukosa, potem rozsuwają łokcie, chcąc zająć możliwie najwygodniejszą pozycję, wreszcie zawiązuje się między nimi rozmowa. – Czego pan szanowny tak się rozpycha? – Co znaczy się rozpycham. To pan się rozpycha. – Ja się rozpycham? – Wiadomo. Ja tu stoję może dwie godziny i nikt mnie złamanego słowa nie powiedział. A jak tylko się pan tu wkręciłeś, już pana przeszkadzam. – Przede wszystkiem licz się pan ze słowami. Kto się wkręcił? Wszyscy widzieli, że tu stoję od początku. To pana szanownego nie wiadomo skąd cholera tu wniesła. – Tylko nie cholera, tylko nie cholera. – No to wielka niespodziewana grypa. A w ogólności nie mam życzenia z byle kiem rozmawiać. I ostatni raz pana proszę, posuń się pan. (2) – A ja nie chce. – Nie chcesz pan? – Nie! – Nieeee? – Nie! – No to nie. Ale będziesz pan żałował. I pan w miękkim kapeluszu, chwytając się oburącz balustrady, całym ciałem napiera na przeciwnika, chcąc go wypchnąć ze stanowiska. Ale i młodzian w melonie chwyta za balustradę, nie pozwalając sobie wydrzeć raz zajętej pozycji. Spychany jednak w prawo, napiera na drugiego swego sąsiada, pana w szarej jesionce, który czuje się tym dotknięty i mówi opryskliwie: – Panie młody, stój pan o własnej sile, bo jak nie, to ja pana ustawię. – Co mogę zrobić, kiedy się ten pan pcha. – To mnie nie obchodzi, tylko zaznaczam, że na małem palcu lewej nogi posiadam odcisk, i o wiele kopniesz mnie pan w niego, może być krewa, bo na tem ponkcie jestem honorowem. Potem zwraca się do pana w miękkim kapeluszu: – Swojem porządkiem dziwi mnie to, że pan, człowiek poważny, przepiera się z takim młodziakiem. Daj mu pan raz z wierzchu w dęciak, aż mu na oczy nalizie, i spokój. (3) – Żeby ja go czasem nie dałem. – O kiem mówisz, pętaku? – O ci. – Panie starszy, nie daj pan się tykać. Przecież za ojca dla tego młodziaka mógłbyś się pan zostać – wtrąca jegomość w jesionce. Pan w miękkim kapeluszu obrusza się wyraźnie. – Ja bym miał mieć pudla syna? Idźże pan! – A jakbyś pan sam w starozakonnej religii się urodził. Tyż pan byłbyś pudel. – Nie mógłbym niem być, bo Kożuchowski się nazywam. – Mówi się w przypuszczeniu, a w każdem bądź razie taki piper nie ma prawa przeciwko starszej osobie bluźnić, naucz go pan szaconku dla łysej głowy i daj mu w ucho, aż sztywniak zgubi. Starsza osoba ulega wreszcie tym namowom i zrzuca młodzieńcowi melonik. (4) – Podnieś pan kapelusza. – Co? Ja ci go podniesę? Długo będziesz na to czekał! – Podnieś pan kapelusza! – Młody, jeszcze raz uwagie panu czynię, stój pan o swojej sile, bo na prawo znajduje się mój odcisk i w razie czego ciężko będziesz pan u mnie przegrany. A prócz tego logiki, łobuzie, nie posiadasz. Przecież o wiele ten ów pan zdrucił ci kapelusz, to nie na to, żeby go teraz podnosić. – Podnieś pan kapelusza!!! – Panie starszy, za upartość należy mu się w ryja. Trza się zająć jego wychowaniem i nauczyć, jak w publicznem miejscu ma się znajdować. W przyszłości będzie panu za to wdzięczny. (5) – O! tak, to było niezłe. Teraz jeszcze blachę w czoło, żeby w niem ambicję poruszyć. (6) – Dobrze, a teraz za karakuły go i łbem o barierkie tak długo, aż zrozumie, że wiek ma swoje prawa. (7) – Tylko znowuż w rękie nie daj się pan gryźć, bo to niebezpiecznie. Jak u nasz na Lesznie koń dorożkarza w duży palec ugryzł, to mu później rękie do łokcia odjęli. Pomimo że koń stworzenie, sianem, sieczką i inszem warzywem się odżywia. Taki młodziak wprost przeciwnie, rąbie co podleci, a przeważnie ostre koszerne dania, siekana wątróbka, pipek albo tyż kiełbasa z indyka z czosnkiem, a wszystko mocno solone. Na ranę znowuż nie na gorszej cholery jak sól, znakiem tego ratuj się pan od amputacji ręki i wykręć mu pan kończynę japońskiem sposobem. Widziałem w zeszłem tygodniu, jak policjant bez ulicę Wolność dwóch pijanych prowadził. Władza był z tych mniejszych, można powiedzieć mikrus, a pijane mężczyźni jak róże i co pod względem wzrostu odpowiedzialne, a jednakowoż do mamra szli jak owieczki. A dlaczego? Bo japońskiem sposobem byli prowadzone. Rączki w tył i w łokciach przegięte. W ten deseń Garbowienkie do komisariatu można poprowadzić. Japończyki naród małoletniego wzrostu i słabosilne, bo sztuki mięsa z kwiatkiem nie konsumują, tylko robastwem się odżywiają. Mysze złapią, czyli tyż karalucha albo pluskwę, i opchną. To co tam na tem jest? A jednakowoż Kuropotkina w tysiąc dziewięćset czwartem roku nagrzeli, bo smykałkie mają i na wszystko sposób znajdą. Także samo teraz konkurencję wszystkim narodom wytworzyli taką, że nikt nie może wytrzymać. Bo patrz pan, rowery po półtora złotego chcą dostawiać, samochody po dwanaście złotych, wyżymaczki po pięćdziesiąt groszy. To kto, pytam się, jem da radę? A dlaczego mogą za bezcen handlować? Bo sposób znają... Tak samo musisz pan z tem młodziakiem robić. Dobrzeee! Łapka w tył... i pod łokieć go... Taaak! O... rrrrany! Na odcisk mnie wskoczył... Wszystkie gwiazdy mnie się pokazali... Panie starszy, pozwól mnie go pan na chwile, ja się z niem oblece, za nieposzanowanie starszych i nieostrożność w publicznem lokalu. (8) Tu pan w jesionce odebrał młodzieńca bez melonika panu bez pilśniowego kapelusza i rozpoczął wykład wytwornych manier, używając często gęsto japońskich chwytów i staropolskiego byka w żołądek.
Opowiadania przedwojenne t. XIV "Jesień na Kercelaku czyli reportaże warszawskie" w opracowaniu Roberta Stillera; 228 stro; oprawa miękka; projekt okładki Ewa Gawlik; ISBN: 978-83-7998-049-9;