Szafa gra
Wieczory artystyczne na zakładach pracy to bardzo pożyteczna i przyjemna akcja. Przy czym trzeba wyjaśnić, że nie odbywają się one na dachach tych zakładów, tylko w środku, nieraz w bardzo pięknych świetlicach. Dlaczego się mówi, że „na zakładach” – nie wiadomo! Ale tak się mówi.
Sam bardzo chętnie biorę udział w takich wieczorach jako recytator własnych utworów. Mam nawet sporo związanych z tym miłych wspomnień.
Niedawno w mieszanym literacko-koncertowym zespole byłem „na” pewnym śląskim zakładzie pracy. Przyjmowano nas bardzo przychylnie, a po koncercie jeden ze starszych widzów, gorąco ściskając mi rękę, rzekł:
– Bardzo, bardzo dziękujemy! Ogromnie nam się wszystko podobało, no, wprost do zachwytu! Ładnie państwo grali, śpiewali, i te pana „humory” też oblecą, nie można powiedzieć. Jednem słowem, koncert – mówiąc po warszawsku – w deseczkie. Bo ja, panie szanowny, stary warszawiak, tylko jako spalony, teraz tu zamieszkuje. Faktycznie, odstawili państwo robote czysto, akuratnie, bez braków, marnego słowa nie da się powiedzieć, mucha nie siada. Nie tak jak inne zespoły, co tu bywają. Jak po ogień wpadną, odpędzlują na chybcika pare piosenek czy deklamacji okolicznościowych i chodu. Spieszą się do innej świetlicy. Na przykład w zeszłem tygodniu byli tu jedne artyści, to tak się spie
szyli, że jeden z nich, gruby, mały, w okularach, przedostatnią zwrotkie „Szumią jodły na gór szczycie” śpiewał na schodach, a ostatnią już w samochodzie. Z ulicy żeśmy go tylko słyszeli, ale słabo, bo okna zamknięte. Nie tak jak państwo.
– No staraliśmy się dać pełny program – usprawiedliwiam się skromnie, zażenowany tymi pochwałami.
– Faktycznie, pełny, może nawet ciut, ciut za długi. Pod koniec publika zaczęła się nawet troszkie urywać. Ale tylko siedząca bliżej drzwi. Zamkliśmy później na klucz, ale ze dwadzieścia parę osób zdążyło jeszcze prysnąć.
Wśród obustronnych serdeczności rozstaliśmy się z miłym ekswarszawiakiem. Ale w dwie godziny później, w restauracji wojewódzkiego miasta, gdzie jedliśmy kolację, przypomniały mi się jego słowa. Wywołane to było faktem, że sąsiedni stolik zajmował właśnie ów „pospieszny” zespół. Nawiązałem rozmowę z kierownikiem i w delikatnych słowach zwróciłem mu uwagę na niesolidny stosunek do tak ważnego zadania.
Spojrzał na mnie zdziwiony i żywo zaprzeczył:
– Nic podobnego, szafa gra!
– Jak to szafa gra?
– No, zwyczajnie. Wszystko jest w najlepszym porządku. Zadanie wykonane w terminie i na sto procent, chociaż z wielkimi trudnościami. Ale się pracuje. Odwalam cztery koncerty dziennie w półtorej godziny.
– To chyba niemożliwe!
– Niech pan posłucha. Mam zespół ośmioosobowy. Dzielę go na cztery części, po dwie osoby. Zaczynamy jednocześnie w czterech świetlicach. W jednej koleżanka Caproni tańczy „Taniec z mieczami” Chaczaturiana i kolega Caruzo-Wysmyk śpiewa „Samotnego harmonistę”. W drugiej kolega Molski recytuje „Ojca zadżumionych” i „Grzybobranie”, a Gromiczówna interpretuje „U krynicy tri diewicy”. Wolnicz z Gamajdzianką zaczynają w trzeciej „Pieśnią dokerów” i „Sabiną Piesek przed sądem”. Na czwartym zakładzie Szypuła-Rwęcki zasuwa „Szumią jodły”, a ja ich wszystkich robię na szaro „Wio konikiem”. Potem – szufladki. Taksówki czekają. Chaczaturian przeskakuje z „Samotnym harmonistą” na miejsce „Sabiny Piesek”, „Ojciec zadżumionych” zabiera „Tri diewicy” i zapycha z nimi tam, gdzie „Szumią jodły”. „Jodły” z „Konikiem” – gazu i wio na miejsce Chaczaturiana. Szafa gra!
– Ale czasem się podobno zacina.
– Bardzo rzadko.
– No a wtedy z tą arią z „Halki” na schodach?
– Wtedy to siła wyższa. „Ojcu zadżumionych” kicha nawaliła i cały plan wysiadł. Jontka trzeba było wcześniej ściągnąć za frak z estrady, bo „Sabinie Piesek” zrobiła się dziura na dwadzieścia minut. Ale wszystko piorunem się załatało. Gorzej bywa. Taki na przykład Teatr Wielki z Cielęcic stale gra „Grzech” i „Rewizora” w dwóch połówkach. W jednej świetlicy I i II akt, w drugiej III i IV. Publiczność sobie potem opowiada wzajemnie, co kto widział, i szafa gra.
– No dobrze, ale dlaczego tak się dzieje?
– Jak to dlaczego? Z jednej strony zespoły muszą dogonić plan zobowiązań, a z drugiej – zakłady muszą wydać forsę przeznaczoną w budżecie na kulturę. A czasu mało – grudzień, koniec roku.
– A czy nie lepiej rozłożyć tę robotę na cały sezon?
– Po co, i tak szafa gra!
Opowiadanie tytułowe, a w środku kilkadziesiąt kolejnych!